sobota, 25 września 2010

Dzwoniła dziś do mnie Antarktyda, powiedziała,
że jest zazdrosna o to, jak zimno jest u mnie w pokoju.



Kolonializm w XIX wieku. Czyli nauka o kilkudziesięciu latach walk, strachu, zła i obłudy w kilka godzin.
Może zajrzę dziś do mapy. Zapewne w poniedziałek zostanę odpytana z tego gdzie leży Tuchola czy Wzgórza Dalkowskie.
Niestety. Nie wiem.

Jutro jadę do Wrocławia. Od kilku lat kocham to miasto całym sercem, choć nigdy w nim nie byłam. Powinnam więc być najszczęśliwsza na świecie. Zabieram ze sobą swoją drugą połówkę. Po prostu permanentne siódme niebo.
Niezupełnie.
Odwożę tam kawał swojego życia. Najwspanialszą osobę, z którą miałam zaszczyt obcować od pierwszego dnia mojego życia.
Człowiek, który zawsze bronił mnie jak lew, który krzyczał ze mną 'dupa' na całe gardło podczas wspólnego kąpania jakieś 13 lat temu. Który potrafił jednym słowem wypowiedzianym ledwo słyszalnym tonem zmienić moje podejście do sprawy. Płakał ze mną, śmiał się ze mną. ZAWSZE był ze mną. Nie wiedziałam, że wyjazd brata na studia to takie przeżycie.
Jednak ja wiem, że on już tu nie wróci. Zawiśnie gdzieś między Wrocławskimi mostami na kilka lat. A może na całe życie.
A przecież od osiemnastu lat śpimy 20 centymetrów od siebie.
Konradzie, oddałabym wszystko, by kolejne lata dzieliło nas zaledwie 20 centymetrów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz